Promień najbledszej gwiazdy,
położony na pałce, przegięty.
Jej czoło to księżyc, kołem na poły
rozcięty!
Jej usta to luna, to lumen, to łuna,
to kolumna purpury, na warg dwoje złamana,
w dwa grona złożona, szalona piołunem,
czerwona całując, wyssana ustami.
To ust rozcałowanych ruczaj po czole się wije,
i gra, błękitnieje, i usta zalewa.
Oplata jej skroń, i powieki, i brwi jej,
i tętni, i wzbiera, i grzmi, i wylewa.
I błękit obłędny na krew się przemienia,
i kipi, i bulgoce, i rozjusza się, i rozwichrza.
Piersi dwie, jak dwie męki, i dwie radości, i dwa olśnienia,
dwie noce, i dwie moce, jedna prędsza, druga cichsza.
I rozkosz najstraszliwsza i podobna do huraganu,
do malstromu, do oceanu, rozbieganego pianą i paniką,
rozrywanego
grzmiącą organiką,
rytmiką, gamiką
wstrząsanego.
Chmur potęgi
tułów o tułów trą z tępym szelestem
wydzierając piorun z pomiętych przepon,
i drzew tułowy,
rozwalone w konarów podniebne zasięgi,
wylatują z chmur, w bazaltowy mur krzepną,
i ramiona żałobne, ścięte do połowy,
tragicznym gestem
zawieszają nad tonią mgły.
Pochylcie głowy!
Strona:Lucjan Szenwald - Utwory poetyckie.djvu/51
Ta strona została przepisana.