Serce mi się krwią oblewa...
Słuchaj Franku — i nie zabij!
„Choć byłeś mi bardzo drogi,
choć radość z tobą jedynie,
rozchodzą się nasze drogi
jako na dłoni dwie linie.
„Wyrosłam — ot, głóg w rozkwicie —
i dojrzałam do małżeństwa,
a to jest na całe życie:
dom — potomstwo — starość czerstwa.
„Ty — jak wicher; tobie dość jest
z niebem pić szumiący toast.
Co z ciebie, Franku, za ojciec?
Dzieciom gwiazdę dałbyś do ust?
„Z tobą szczęśliwa — i na czym
ogień rodzinny rozjarzę?
Za co kupiłbyś mi naczyń?
Czy zamieszkamy w pieczarze?
„O Franku, miłość zostanie
jak na piasku trupek łątki.
Tobie — dal, leśne świstanie,
mnie — bachor, garnki, porządki;
„mnie — Antoni, rudy szwejser
z warsztatów na Mokotowie;
tobie — serce jak najlżejsze
i jak najdłuższe zdrowie!“.
— — — — — — —
Po zgiętych szuwarach trzaska powiew młody,
rozpraszając czady idące od wody,
glinianka połknęła biały chleb miesiąca
i teraz jaśnieje, świtaniem szumiąca.