Strona:Lucjan Szenwald - Z ziemi gościnnej do Polski.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdzie ongi ciszę śniegowego stepu
Rozcinał poświst pędzącej kibitki,
I z traktów, letnią czesanych zawieją,
Kłębami pylił jękliwy dzwon kajdan,
Tam dzisiaj fabryki wrą, dudnią huty;
Ciężko-ładowne rudą i surowcem
Dymią pociągi na wschód, a na zachód —
Przęsłami, ryżem, dynamitem, solą,
Karabinami, artylerją, cukrem,
Jaszczami amunicji, szkłem, kauczukiem,
Jęczmieniem, rybą, bombami i ludźmi.
I olbrzym wojny, gdy poczuje odpływ
Gęstych w ramieniu muskularnem soków,
I słony smak zmęczenia na języku,
I senność, której niepodobna przemóc —
Natenczas olbrzym na wschód się ogląda,
Ku źródłu wiecznych sił — i nakarmiony
Szeroką piersią skośnookiej Azji,
Nogi omywszy w błękitnym Irtyszu,
Znów zrywa się do boju — i wspaniałym
Podrzutem karku strąca napastnika
I ciska nim o kamienistą glebę.

Mnie tu gościna była: dach nad głową,
Czerstwy kęs chleba, szorstki uścisk dłoni,
Koleżeństwo w robocie. Ja tej ziemi
Zawdzięczam odnowienie. Jej radosny
Krok mój zawdzięczam. Kiedym upadł na nią,
Upokorzony w dumie bojownika,
Rażony pierwszem uderzeniem wojny,
Ranny — myślałem, że nawylot w czoło,
Ale nie, tylko w serce — wtenczas ona
Wodami swemi przemyła źrenice,
Solami swemi przesyciła kości,
Natarła mięśnie jodłowem igliwiem,
Związała supły siły, groźnym tchem
Spaliła resztki zawiłych wykwintów,