Jeszcze nieraz przy piersi wroga warknie nagan,
Nieraz noga się w drucie kolczastym zagmatwa,
Jeszcze dużo pocisków, jeszcze wiele zmagań,
Zanim bestja zatoczy się i padnie, martwa.
W gąszczu krzaczastym łańcuch piechoty się chowa,
Szumi w chłodnem powietrzu liść śmiertelnie chory.
Noc mętna od kropelek mgły, październikowa,
Kłaniają się z lotniska długie reflektory,
Nad horyzontem łuna rozgorzała blada,
Wzlatują serje rakiet, rośnie kanonada...
Ognia! Artyleryjska niech szaleje burza!
Marsz! Marsz! Niech piechur we krwi niemieckiej unurza
Ręce po łokcie! Niech bastjony w proch rozetrze!
Wysadzić gniazdo zbrodni w powietrze, w powietrze!
Rzeki zakipią, lasy strzaskane zapłoną!
My wściekłym polonezem przez ziemię spaloną
Przejdziemy — nasza ręka nieulękła przejdzie
Po wnętrznościach gadziny, przez czarne osierdzie,
I dotarłszy do środka, wyrwie gruczoł jadu!
Jakim bezmiarem ulgi westchnie wyż i padół!
Ściśnięta spazmem ziemia jakże się rozkurczy!
Jaki ogarnie ludzi rozmach światotwórczy!
Jakim rumieńcem lico Ojczyzny zaświeci,
Gdy zbłąkane do piersi jej przypadną dzieci!
Wtedy szumcie mi, Wisły zielonkawe fale,
Pieśń o tych, co polegli ku Ojczyzny chwale!