— Jaki piękny zachód słońca! — rzekła Diana. — Spójrz, Aniu!
— Nie mogę przestać myśleć o biednej Ruby! — rzekła Ania. — Jeżeli to prawda, że ona musi umrzeć, to gotowam uwierzyć we wszelką smutną wieść.
— Czy nie masz nic przeciwko temu, że wstąpię na chwilę do Elizjusza Wrighta? — zapytała Diana. — Mama prosiła mnie, żebym zostawiła tam tę miseczkę powideł dla ciotki Atosy.
— Kto to jest ciotka Atosa?
— O, nie słyszałaś o niej? Jest to żona Samsona Coates’a ze Spencervale — ciotka pani Wright. Jest ona też ciotką mego ojca. Mąż jej umarł ubiegłej zimy, a ona zubożała, więc Wrightowie wzięli ją do siebie. Mama była zdania, żebyśmy my ją wzięli, ale ojciec sprzeciwił się temu. Nie chciał mieszkać z ciotką Atosą.
— Czy taka jest okropna?
— Przekonasz się o tem, zanim odejdziemy, — rzekła Diana znacząco, — Ojciec powiada, że ma ona twarz jak siekiera — przecina powietrze. Ale język ma jeszcze ostrzejszy.
Mimo późnej godziny ciotka Atosa obierała jeszcze kartofle w kuchni Wrightów. Siwe jej włosy były potargane. Ciotka Atosa nie była w humorze.
— A, to ty jesteś Anią Shirley, — rzekła, gdy Diana przedstawiła Anię. — Słyszałam o tobie. — Z tonu jej można było wywnioskować, że nie słyszała nic dobrego. — Pani Andrews mówiła mi, że wróciłaś do domu. Powiada, że bardzo się udoskonaliłaś.
Bezwątpienia miała ciotka Atosa na myśli, że udoskonalenie Ani pozostawiało jeszcze wiele do życzenia. Nie przestawała energicznie obierać kartofli.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.