przyjemność rozmawiać z taką starą kobietą jak ja. Szkoda, że młodych niema w domu.
— Musimy jeszcze pójść do Ruby Gillis, — wyjaśniła Diana.
— O, nie tłumaczcie się, — rzekła ciotka Atosa łaskawie. — Lepiejbyś jednak zrobiła, gdybyś się trzymała zdaleka od Ruby Gillis. Lekarze twierdzą, że suchoty są zaraźliwe. Zawsze wiedziałam, że Ruby coś złapie, od czasu jej ostatniego pobytu w Bostonie jesienią. Ludzie, którzy nie są zadowoleni z pobytu w domu, zawsze wpadają w jakieś choroby.
— Ludzie, którzy nigdzie nie jeżdżą, także chorują, czasem nawet umierają, — oznajmiła Diana uroczyście.
— Ale nie potrzebują sobie wtedy robić wyrzutów, — odpowiedziała ciotka Atosa triumfująco. — Słyszałam, że masz w czerwcu wyjść zamąż, Diano.
— W pogłosce tej niema ani słowa prawdy, — odpowiedziała Diana.
— No dobrze, nie odkładaj tego za długo, — rzekła ciotka Atosa znacząco. — Prędko się zestarzejesz — wdzięki przemijają szybko. Powinnaś nosić kapelusz, Aniu Shirley, masz nos skandalicznie piegowaty. Ależ na Boga, przecież ty jesteś ruda! Ano, jesteśmy wszyscy tacy, jakimi nas Bóg stworzył! Pozdrów Marylę Cutbert. Nie była jeszcze u mnie, odkąd mieszkam w Avonlea. Ale nie potrzebuję się chyba na to uskarżać. Cutbertowie zawsze uważali się za wyższych od wszystkich w okolicy.
— Czy ona nie jest okropna! — zawołała Diana, gdy wyszły znowu na ulicę.
— Jest gorsza od panny Elizy Andrews, — rzekła Ania, — ale pomyśl przeżyć całe życie z takiem imieniem, jak Atosa! Każdyby od tego zgorzkniał. Powinnaby spróbować wmówić sobie, że jej na imię Kordelja.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.