Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli będzie miało powodzenie, zobaczysz je w druku, Gilbercie, ale jeżeli mi się nie powiedzie, nikt go nigdy nie zobaczy.
Maryla nie wiedziała nic o tem wszystkiem. W wyobraźni widziała się Ania, jak czytała Maryli to opowiadanie z tygodnika i wysłuchiwała jej pochwał — w wyobraźni wszystko jest możliwe — a potem triumfalnie przyznawała się do autorstwa!
Pewnego dnia zaniosła Ania na pocztę długą, brzuchatą kopertę, zaadresowaną z naiwną ufnością dziecięcą do największego ze wszystkich wielkich tygodników. Diana tak się tem cieszyła, jak Ania sama.
— Jak sądzisz, jak długo potrwa, zanim dostaniesz odpowiedź? — zapytała
— Chyba nie dłużej, jak dwa tygodnie. O, jak szczęśliwa i dumna będę, jeżeli moje opowiadanie zostanie przyjęte!
— Bezwątpienia zostanie przyjęte, a prawdopodobnie poproszą cię, żebyś jeszcze coś nadesłała. Możesz się kiedyś stać tak sławna, jak pani Morgan, Aniu, a wtedy jakże będę dumna, że cię znam! — rzekła Diana.
Nastąpił tydzień radosnych marzeń, a po nim gorzkie przebudzenie. Pewnego wieczora zastała Diana Anię na facjatce z oczyma o podejrzanym wyglądzie. Na stole leżała długa koperta i zgnieciony rękopis.
— Aniu, czyżby twoje opowiadanie wróciło? — zapytała Diana niedowierzająco.
— Tak, wróciło, — odpowiedziała Ania krótko.
— Wydawca zwarjował chyba! Jaki powód podał?
— Żadnego! Jest tam drukowany świstek, który opiewa, że rękopis mój nie został uznany za nadający się do tygodnika.