Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

Oparli się o poręcz pomostu nad starym stawem, wdychając głęboko aromat zmierzchu, w tem samem miejscu, gdzie Elaina wyratowała się niegdyś z barki[1]. Czarujący szkarłat kłoniącego się słońca barwił jeszcze zachodnią połać nieba, ale księżyc wzeszedł już i woda spoczywała w jego blasku niby wielki, srebrny sen. Wspomnienie spowiło dwie młode istoty w słodki i subtelny czar.
— Taka jesteś milcząca, Aniu, — rzekł wreszcie Gilbert.
— Boję się mówić lub poruszać się, z obawy, aby ten cały cudowny urok nie rozwiał się niby zmącone milczenie, — szepnęła Ania.
Gilbert położył nagle rękę na białej, delikatnej dłoni, spoczywającej na poręczy pomostu. Jego piwne oczy tonęły w mroku, jego chłopięce jeszcze wargi rozchyliły się, aby wypowiedzieć marzenia i nadzieje, przenikające jego duszę, ale Ania szybko cofnęła rękę i odwróciła się. Czar zmroku prysnął dla niej.
— Muszę już wracać do domu, — zawołała z przesadną nieco obojętnością. — Marylę bolała dziś po południu głowa, a bliźniętom mogłoby się coś stać. Doprawdy nie powinnam była odejść na tak długo.

Paplała nieustannie i bez związku przez cały czas, aż doszli do dróżki, wiodącej ku Zielonemu Wzgórzu. Biedny Gilbert nie miał okazji wtrącić słowa. Ania czuła się nieco swobodniejsza, gdy się rozstali. Od przelotnej chwili wyznania w ogrodzie Chatki Ech do serca jej zakradła się nowa, tajemna świadomość w stosunku do Gilberta. Coś obcego wdarło się do dawnego, doskonałego stosunku ko-

  1. Wypadek ten opisany jest w powieści „Ania z Zielonego Wzgórza”. P. t.