tygodniu i przywiezie kota Magdy. Nie możemy mieć dwóch kotów, a gdybyśmy to uczyniły, ten osmędzony smoluch przez cały czas gryzłby się z kotem Magdy. Jest on wojowniczy z natury, wczoraj wieczorem stoczył regularną walkę z kotem króla tytoniowego i zmusił go do ucieczki kawalerją, piechotą i artylerją.
— Musimy się go pozbyć, — przyznała Ania, ponuro spoglądając na przedmiot ich sporu, który mruczał na dywanie z miną niewinnego jagniątka. — Ale pytanie jak!
— Trzeba go zachloroformować! — oświadczyła Fila. — Jest to najhumanitarniejszy sposób.
— Która z nas zna się na chloroformowaniu kotów? — zapytała Ania ponuro.
— Ja. To jeden z moich nielicznych talentów. Robiłam to w domu nieraz. Bierze się kota rano i daje mu się dobre śniadanie. Potem wsadza się go w worek i nakrywa drewnianem pudełkiem. Następnie bierze się flaszeczkę z dwiema uncjami chloroformu, wyjmuje się korek i wsuwa się ją pod pudełko. Na wieko pudełka kładzie się ciężarek i zostawia się to tak do wieczora. Kot zdechnie spokojnie, zwinięty, jakby spał. Bez bólu, bez walki.
— Brzmi to łatwo, — rzekła Ania z powątpiewaniem.
— I jest łatwe. Pozostaw to mnie. Już ja to załatwię, — rzekła Fila z pewnością siebie.
Kupiono więc chloroformu i następnego ranka zwabiono Moruska na stracenie. Kot zjadł śniadanie, wylizał talerz po kotlecie i wpełznął na kolana Ani. Serce Ani nie dopisało. Uczuła, że pokochała to biedne stworzenie. Jak mogła wziąć udział w jego straceniu?
— Masz, bierz go, — rzekła szybko do Fili. — Czuję się jak morderczyni.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.