mieniejących niezniszczalną młodością i pełnych nadziei, jak oczy dziewczęcia. Miała różowe policzki i śnieżnobiałe włosy, zaczesane na uszy.
— Staroświecka to robótka, — rzekła, poruszając szybko igłami, — ale i ja jestem staroświecką kobietą. Takie same są też moje poglądy. Nie twierdzę, że takie poglądy są najlepsze. Przeciwnie, muszę przyznać, że są o wiele gorsze ale były wygodne i miłe. Nowe buciki są zgrabniejsze od starych, ale stare są wygodniejsze. Jestem dość stara, aby sobie pofolgować w kwestji obuwia i poglądów. Spodziewacie się chyba, że będę was chciała krótko trzymać. Ale tak nie będzie. Jesteście dość dorosłe, żeby wiedzieć, jak się macie zachować. Co do mnie, — zakończyła ciotka Jakóbina, mrugając oczyma, — możecie wszystkie na swój sposób dążyć do zguby.
— O, czyż ktoś zdoła rozdzielić te koty! — jęknęła Stella ze zgrozą.
Ciotka Jakóbina przywiozła z sobą nietylko kota Magdy, ale i Józka. Józek należał do jednej z jej przyjaciółek, która wyprowadziła się na wyspę Vancouver.
— Nie mogła zabrać z sobą Józka, więc prosiła mnie, żebym go wzięła. Nie mogłam jej odmówić. Ładny to kot, to znaczy, że ma piękne usposobienie. Nazwała go Józefem, ponieważ ma pstrą szatę.
Józek był rzeczywiście pstry. Trudno było określić jego zasadniczą maść. Nogi miał białe, czarno nakrapiane, grzbiet szary z wielką żółtą plamą z jednej strony i czarną z drugiej, ogon żółty z czarnym koniuszkiem, jedno ucho czarne, drugie żółte. Czarna łata na jednem oku nadawała mu przeraźliwy wygląd. W istocie był słaby i nie niebezpieczny, usposobiony bardzo towarzysko. Pod jednym względem — jeśli nie pod innemi — był Józek jak lilja w polu: nie zadawał sobie trudu, aby łapać myszy.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.