Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

Ania zostawiła sobie na koniec cienki arkusik papieru, zapisany pismem maszynowem, gdyż wydawał się jej nieważny. Ale gdy go przeczytała, usiadła cicho, ze łzami w oczach,
— Co się stało, Aniu? — zapytała Maryla.
— Panna Józefina Barry nie żyje, — odpowiedziała Ania cicho.
— Więc jednak umarła wreszcie, — rzekła Maryla. Chorowała od przeszłego roku i lada dzień oczekiwano wiadomości o jej śmierci. Dobrze, że się to nareszcie skończyło, gdyż cierpiała strasznie, Aniu. Zawsze cię bardzo lubiła...
— Aż do ostatniej chwili, Marylo. Ten list jest od jej adwokata. Zapisała mi w testamencie tysiąc dolarów.
— Boże wielki! To przecież okropna masa pieniędzy! zawołał Tadzio. — To przecież ta pani, na którą ty i Diana wpadłyście, gdyście skoczyły do łóżka w pokoju gościnnym, prawda?[1] Diana opowiadała mi o tej historji. Czy dlatego zapisała ci tyle?
— Cicho, Tadziu! — rzekła Ania łagodnie.
Z wezbranem sercem odeszła na swoją facjatkę, opuszczają Marylę i panią Linde, żeby mogły dowoli omówić tę nowinę.
— Czy Ania wogóle wyjdzie teraz zamąż? — zaindagował Tadzio ciekawie. — Gdy Dorka Slone wyszła w zeszłym roku zamąż, powiedziała, że gdyby miała dość pieniędzy na życie, nie zawracałaby sobie głowy mężem. Ale nawet wdowiec z ośmiorgiem dzieci był lepszy, niż bratowa.
— Tadeuszu Keith, trzymaj język za zębami! — rzekła pani Małgorzata surowo. — Ten sposób mówienia jest oburzający u małego chłopca!



  1. Patrz „Ania z Zielonego Wzgórza“. P. t.