Ania nie odpowiedziała. W tej chwili pragnęła, aby Fila była o tysiące mil od niej.
— Zdaje mi się, że posunęłaś się tak daleko, iż dałaś kosza Gilbertowi Blythowi. Jesteś głupia, Anno Shirley!
— Czy nazywasz głupiem odmówić ręki człowiekowi, którego się nie kocha? — zapytała Ania chłodno.
— Nie znasz miłości. Wymyśliłaś sobie coś, co tak nazwałaś, i myślisz, że w rzeczywistości miłość jest właśnie tem. Jest to pierwsze rozumne zdanie, jakie wypowiedziałam w swojem życiu. Dziwię się, że się na to zdobyłam.
— Filo, — błagała Ania, — proszę cię, odejdź i zostaw mnie na chwilę samą. Cały mój świat rozpadł się w gruzy. Muszę go odbudować na nowo.
— Bez Gilberta? — zapytała Fila, odchodząc.
Świat bez Gilberta! powtórzyła Ania smutno w myśli. Czy nie byłby to świat ponury i samotny? Ale to wszystko było winą Gilberta. To on zniszczył ich piękne koleżeństwo. Teraz musiała się nauczyć żyć bez niego.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.