Blask ognia migotał na ścianach kuchni na Zielonem Wzgórzu, gdyż wieczór był chłodny; przez otwarte okno wschodnie płynęły łagodne, słodkie odgłosy nocy. Maryla siedziała przy ogniu — przynajmniej cieleśnie: duchem kroczyła po dawnych drogach, stopami, które znowu stały się młode. Ostatniemi czasy Maryla spędziła w ten sposób niejedną godzinę, robiąc jednocześnie pończochy dla bliźniąt.
„Zdaje się, że się starzeję“, pomyślała.
Ale Maryla bardzo mało zmieniła się w ostatnich dziewięciu latach. Stała się jeszcze trochę wątlejsza tylko i nawet jeszcze bardziej kanciasta. Włosy jej odrobinę bardziej posiwiały. Spięte były temi samemi jeszcze dwiema szpilkami. Ale wyraz jej twarzy zmienił się jednak. Ów rys wokół ust, który znamionował lekki humor, rozwinął się dziwnie, oczy jej stały się bardziej miękkie i łagodne, uśmiech częstszy i czulszy.
Maryla myślała o całem swojem minionem życiu, o swem twardem, ale nie nieszczęśliwem dzieciństwie, o zazdrośnie ukrywanych marzeniach i płomiennych nadziejach lat dziewczęcych, o długich, szarych latach skromnego życia następnego okresu. I o przybyciu Ani — tego żywego, pełnego fantazji, impulsywnego dziecka z sercem pełnem miłości i światem pełnym wyobraźni, które wniosło w jej dom barwę i światło i rozkwitło tutaj
Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XXII.
Wiosna i Ania wracają na Zielone Wzgórze.