— Tadziu! Jeżeli to zrobisz! — zawołała Ania, spostrzegając swój błąd.
— Przecież sama powiedziałaś, — zaprotestował Tadzio urażony.
— Czas już, żebyś się położył spać, — zadecydowała Ania, ratując się z kłopotliwej sytuacji.
Ułożywszy Tadzia do snu, Ania ruszyła ku Wyspie Wiktorji, gdzie siedziała samotnie, zalana poświatą księżyca, podczas gdy wody szemrały dokoła niej w czarownym duecie fali i wiatru. Ania lubiła zawsze ten potok. Niejedną nić marzenia snuła dawniej nad jego wodami. Zapomniała teraz o zakochanych młodzieńcach i o zgryźliwych słowach złośliwych sąsiadów i o wszystkich zagadnieniach swego dziewczęcego życia. W wyobraźni żeglowała przez dalekie morza, obmywając odległe, lśniące wybrzeża „nieznanej ziemi“, gdzie leżą opuszczona Atlantyda i Elizjum, żeglowała pod wieczorną gwiazdą przewodnią ku Krainie Tęsknoty Serca. I w marzeniach tych była bogatsza, aniżeli w rzeczywistości; gdyż rzeczy widzialne przemijają, niewidzialne zaś trwają wiecznie.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.