Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

o niej wiemy. Możesz ten głos usłyszeć w nocy, możesz usłyszeć, jak się śmieje pod gwiazdami. Ale nigdy nie możesz tej nimfy zobaczyć. Ucieka, gdy ją gonisz, i zawsze cię wyśmiewa z za następnego pagórka.
— Czy to wszystko prawda, Aniu? Czy też to taka bujda tylko? — zapytał Tadzio zamyślony.
— Tadziu, — rzekła Ania z rozpaczą, — czy nie masz dość rozumu, żeby odróżnić bajkę od kłamstwa?
— W takim razie czem jest to, co się odzywa z za krzaków u Boulterów? — upierał się Tadzio.
— Gdy będziesz trochę starszy, Tadziu, wyjaśnię ci wszystko.
Słowa te nadały myślom Tadzia nowy zwrot, gdyż po chwili zastanowienia szepnął uroczyście:
— Aniu, ja się chcę ożenić...
— Kiedy? — zapytała Ania z taką samą powagą.
— O, naturalnie dopiero gdy będę dorosły.
— No dobrze, to dla mnie ulga, Tadziu. A kim jest twoja wybranka?
— Stella Fletcher. Chodzi do tej samej klasy co ja. Aniu, ona jest najładniejszą dziewczynką, jaką kiedykolwiek widziałaś. Gdybym umarł, zanim będę dorosły, musisz się nią zaopiekować, dobrze?
— Tadeuszu Keith, przestań gadać takie głupstwa! — rzekła Maryla surowo.
— To nie głupstwa, — zaprotestował Tadzio tonem obrazy. — Ona jest moją poślubioną żoną, a gdy umrę, będzie moją poślubioną wdową, prawda? A nie ma ona nikogo, ktoby się o nią zatroszczył, prócz swojej starej babki.
— Chodź, zjedz kolację, Aniu, — rzekła Maryla, — i nie zachęcaj dziecka do gadania głupstw.