— Nikt mnie nie zaprosił. A raczej nikt prócz tego okropnego małego Dana Rangera. Za żadną cenę nie poszłabym z nim. Ale żeby nie zranić jego delikatnych uczuć, powiedziałam, że nie bywam wogóle na zawodach piłkarskich. Nie zależy mi na tem zresztą. Nie jestem dziś usposobiona do piłki nożnej.
— Więc wyjdź trochę na świeże powietrze, — powtórzyła ciotka Jakóbina, — ale zabierz parasol, bo zdaje mi się, że będzie deszcz. Czuję reumatyzm w nodze.
— Tylko starzy ludzie miewają reumatyzm, cioteczko!
— Każdy narażony jest na reumatyzm w nogach, Aniu. Ale tylko starzy ludzie miewają reumatyzm w duszy. Dzięki Bogu, ja go nie mam. Gdy dostaniesz reumatyzm w duszy, możesz sobie iść zaraz zamówić trumnę.
Był listopad, miesiąc karmazynowych zachodów słońca, odlatujących ptaków, głębokich, smutnych hymnów morza, namiętnego śpiewu wichru w sosnach. Ania wałęsała się po alejach parku, aby — jak mówiła — silny wicher wywiał mgłę z jej duszy. Nie była przyzwyczajona do mgły na duszy. Ale od powrotu do Redmondu na ten trzeci rok, w duchu jej życie nie odbijało się już z dawną idealną przejrzystością.
Nazewnątrz życie w „Ustroniu Patty“ nie zmieniło się zupełnie i było nadal miłą kolejnością pracy, studjów i doskonalenia się. W wieczory piątkowe wielka ogrzana bawialnia pełna była gości i rozbrzmiewała nieustannemi żartami i chichotami, zaś ciotka Jakóbina promiennie uśmiechała się do wszystkich. Listy do Janusza nadchodziły do Fili co rano, a co wieczór odchodziła do niego odpowiedź. Był on ulubieńcem wszystkich w „Ustroniu Patty“, chociaż ciotka Jakóbina potrząsała głową, wyrażając pogląd, że studenci teologji nie są tem, czem być powinni.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.