wiedziała zawsze wszystko o sąsiadach, ale nigdy o sobie. Ale umarła już. A zdaje mi się, że następnem wielkiem wydarzeniem będzie wesele Diany.
— Trudno wprost uwierzyć, że Diana wychodzi zamąż, — westchnęła Ania, spoglądając poprzez drzewa Lasu Duchów w kierunku oświetlonego okna pokoju Diany.
— Nie widzę w tem nic dziwnego, jeżeli robi tak dobrą partję, — rzekła pani Linde z naciskiem. — Alfred Wright posiada piękną farmę i jest wzorem młodzieńca.
— W istocie nie jest on owym dzikim, złym zabijaką, za jakiego Diana chciała niegdyś wyjść, — uśmiechnęła się Ania. — Alfred jest niezwykle dobry.
— Takim właśnie być powinien. Czy chciałabyś, żeby Diana dostała złego męża? Albo czy sama chciałabyś takiego?
— O nie! Nigdybym nie chciała wyjść za człowieka złego, ale pragnęłabym, aby potrafił być złym, lecz nie chciał. Ale Alfred jest beznadziejnie dobry.
— Przyjdzie jeszcze dzień, gdy będziesz miała więcej rozumu, — rzekła Maryla.
Maryla mówiła z goryczą. Była boleśnie rozczarowana. Wiedziała, że Ania odmówiła Gilbertowi. Plotki avonlejskie rozniosły już tę wiadomość, niewiadomo skąd. Może Karol Slone domyślił się tego i domysł ten wypowiedział jako prawdę. Może Diana zdradziła to Alfredowi, a Alfred był niedyskretny. W każdym razie fakt ten był znany. Pani Blythe nie pytała już Ani przy ludziach ani na osobności, czy miała ostatnio wiadomość od Gilberta, lecz mijała ją z lodowatem skinieniem głowy. Ania, która zawsze lubiła wesołą i serdeczną matkę Gilberta, w duchu martwiła się z tego powodu. Maryla nie mówiła nic, ale pani Linde czyniła na ten temat wiele rozpaczliwych napomknięć, aż do czcigodnej tej damy doszła za
Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.