Ania pobiegła do domu do swojej facjatki i szybko otworzyła list. Znalazła w nim pisany na maszynie odpis sprawozdania jakiegoś stowarzyszenia uniwersyteckiego. Tylko to i nic więcej. Ania spokojnie przeszła przez pokój i usiadła przy stole, aby napisać niezmiernie piękny list do Roya.
Ślub Diany miał się odbyć za pięć dni. Szary dom Barrych pełen był wrzawy, gotowania, pieczenia i smażenia, gdy wesele miało być huczne i staroświeckie. Ania miała być oczywiście druchną, co było umówione, gdy miały dwanaście lat, a Gilbert miał przyjechać z Kingsportu, aby być drużbą. Ania przeżywała podniecenie przygotowań, ale wśród tego wszystkiego trapił ją mały ból. Pod jednym względem traciła przecież swoją starą, drogą przyjaciółkę; nowy dom Diany będzie oddalony od Zielonego Wzgórza o dwie mile, a dawna, nieustanna zażyłość nie będzie mogła nigdy powrócić. Ania spoglądała na oświetlone okno pokoju Diany, przypominając sobie, jak przez wiele lat służyło im ono za drogę porozumiewania się; niezadługo zgaśnie w niem światło. Dwie wielkie, bolesne łzy wezbrały w jej oczach.
„O, — pomyślała, — jakie to okrutne, że ludzie muszą podrastać, żenić się i zmieniać!“
Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.