Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

koleżeństwa szkolnego. Pani Linde i Maryla obserwowały ich z okna kuchennego.
— Będzie z nich kiedyś dobrana para, — rzekła pani Linde zadowolona.
Maryla wzdrygnęła się lekko. W głębi serca miała nadzieję, że tak będzie, ale bolało ją, gdy pani Linde mówiła o tem swym zwykłym plotkarskim tonem.
— To jeszcze dzieci, — odpowiedziała krótko.
Pani Linde roześmiała się dobrodusznie.
— Ania ma osiemnaście lat, w jej wieku byłam już zamężna. My starzy, Marylo, jesteśmy zbyt skłonni przypuszczać, że dzieci nigdy się nie stają dorosłe; o to właśnie idzie. Ania jest panienką, a Gilbert młodzieńcem, każdy zaś widzi, że uwielbia on ślady jej stóp. Miły to chłopiec, a Ania nie znajdzie lepszego. Mam nadzieję, że w Redmondzie nie wbije sobie jakiegoś romantycznego głupstwa do głowy. Nigdy nie pochwalałam tych koedukacyjnych zakładów naukowych. Nie sądzę, — zakończyła pani Linde uroczyście, — aby studenci w takich uniwersytetach zajmowali się czemś innem, jak flirtem.
— Trochę muszą też studjować, — odpowiedziała Maryla z uśmiechem.
— Bardzo mało, — skonstatowała pani Małgorzata. — Spodziewam się jednak, że Ania będzie się uczyła. Nigdy nie była flirciarką. Ale niedocenia ona Gilberta, o to właśnie idzie. O, ja znam dziewczęta! Karol Slone także za nią biega, ale nigdybym jej nie radziła poślubić żadnego Slona. Slonowie są oczywiście poczciwymi, rzetelnymi, czcigodnymi ludźmi, ale mimo wszystko pozostają zawsze Slonami.
Maryla skinęła głową. Osobie obcej skonstatowanie, że Slonowie są Slonami niewieleby powiedziało, ale ona zrozumiała. Każda wieś ma taką rodzinę. Poczciwymi,