Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.

rzeczywiście miły i podobał mi się, ale nie wyszłam za niego. Po pierwsze trwało tydzień, aż zrozumiał jakiś dowcip, a po drugie, nigdy się o mnie nie starał. Moratio Reeve był najciekawszym z konkurentów, jakich kiedykolwiek miałam. Ale gdy opowiadał jakąś historję, koloryzował ją tak bardzo, że wśród samych ozdóbek nie dostrzegało się treści. Nigdy się nie mogłam zorjentować, czy kłamał, czy popuszczał wodzy swojej wyobraźni.
— A inni, cioteczko?
— Rozpakujcie pierw rzeczy, — rzekła ciotka Jakóbina, wymachując na nie przez nieuwagę Józkiem zamiast igłą. — Inni byli zbyt mili, żeby z nich żartować. Szanuję ich wspomnienie. W twoim pokoju jest pudełko kwiatów, Aniu, przyniesiono je przed godziną.
Gdy minął pierwszy tydzień, dziewczęta z „Ustronia Patty“ zebrały się gorliwie do „kucia“, gdyż był to ostatni ich rok studjów w Redmondzie i trzeba było wytrwale zabiegać o zaszczyt promocji. Ania poświęciła się nauce języka angielskiego. Priscilla siedziała nad klasykami, a Filipa orała matematykę. Niekiedy ogarniało je zmęczenie, chwilami zdawało się im, że nie warto o to walczyć.
W takim nastroju weszła Stella pewnego dżdżystego wieczora do niebieskiego pokoiku Ani. Ania siedziała na podłodze, w małym kręgu światła lampy, stojącej obok niej, otoczoną stosem rozsypanych manuskryptów.
— Co ty robisz, na Boga?
— Przeglądam właśnie stare opowiadania z „Klubu Powieściowego“. Potrzeba mi było na rozweselnie. Uczyłam się, aż mi świat obrzydł. Więc wygrzebałam ze swego kufra te papiery. Takie są pełne łez i tragedyj, że można pęknąć ze śmiechu.
— Ja sama jestem w złym humorze, — rzekła Stella, siadając na niskim tapczanie. — Nic mi się dzisiaj nie wy-