Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

gdyś radośnie ów dzień, gdy będą się promowali. Cudowny ten dzień nadszedł, a na fiołki Roya nie było w nim miejsca. Tylko kwiaty jej dawnego przyjaciela wydawały się odpowiednie do tej uroczystości.
Przez lata całe dzień ten był jej marzeniem; ale gdy nadszedł, najsilniejszem wrażeniem, jakie pozostało po nim w pamięci nie była chwila, gdy rektor wręczył jej beret i dyplom; ani widok rozradowanej twarzy Gilberta, gdy dostrzegł swoje konwalje u jej gorsu; ani bolesna mina Roya, kiedy ujrzał ją schodzącą z podjum; ani wyniosłe powinszowania Aliny Gardner, ani serdeczne życzenia Doroty. Tem najsilniejszem wspomnieniem był jakiś dziwny, niezrozumiały ból, który zepsuł jej nastrój tego tak dawno oczekiwanego dnia, pozostawiając jej jakiś słaby posmak goryczy.
Tego wieczora promujący się wydali zabawę taneczną. Gdy Ania ubrana już była na zabawę, odłożyła perły, które nosiła zwykle, i wyjęła z walizy małe pudełeczko, które przybyło pewnego dnia podczas Bożego Narodzenia na Zielone Wzgórze. Znajdował się w niem wąski łańcuszek złoty, z małem różowem serduszkiem z emalji jako wisiorkiem. Na dołączonej wizytówce było napisane: „Z życzeniami wesołych świąt od Twego dawnego przyjaciela Gilberta“. Ania musiała się roześmiać, gdy to emaljowe serduszko przypomniało jej ów fatalny dzień, gdy Gilbert nazwał ją „Marchewką“[1] i daremnie potem próbował przebłagać ją różowem serduszkiem z cukierka. Ale wisiorka tego nigdy nie nosiła. Dzisiejszego wieczora włożyła go na białą szyję z uśmiechem rozmarzenia.

Poszła do Redmondu razem z Filą. Ania szła w milczeniu; Fila gawędziła o najrozmaitszych rzeczach. Nagle rzekła:

  1. Patrz „Ania z Zielonego Wzgórza“. P. t.