wać jego wynurzeń — ale przezwycięży to. Zawsze się tak dzieje.
— O, zawsze? — zawołała Ania z lekką zmianą tonu. — Więc już i dawniej „przezwyciężał“ to?
— Miły Boże, oczywiście! — odpowiedziała Dorota szczerze — Już dwa razy. I obydwa razy dręczył mię zupełnie tak samo. Tamte właściwie nie dały mu kosza — poprostu ogłosiły swoje zaręczyny z innymi. Oczywiście kiedy spotkał się z tobą po raz pierwszy, przysięgał mi, że dotychczas nigdy prawdziwie nie kochał, że to, co było przedtem, polegało tylko na chłopięcych złudzeniach. Ale nie sądzę, żebyś się musiała tem trapić.
Ania postanowiła nie martwić się. Uczucia jej były mieszaniną ulgi i ubolewania. Roy powiedział jej rzeczywiście, że była jedyną kobietą, którą kiedykolwiek kochał. Bezwątpienia wierzył w to, ale pociechą było jednak zdawać sobie sprawę, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie zburzyła jego życia. Bywały i inne boginie, a ze słów Doroty wynikała, że Roy musiał stale uwielbiać jakiś ołtarz. Nie bacząc na to, życie pozbawione zostało przez ten wypadek jeszcze kilku iluzyj, a Ania skonstatowała ze smutkiem, że wydawało się jej teraz dość nagie.
W wieczór powrotu zeszła z zatroskaną twarzą z facjatki.
— Co się stało z Królową śniegu, Marylo?
— O, wiedziałam, że będziesz tem zmartwiona, — rzekła Maryla. — I ja się zmartwiłam. Drzewko to rosło tu, gdy byłam jeszcze młodą dziewczyną. Wielka zawierucha, jaką mieliśmy w marcu, wyrwała je z korzeniem. Rdzeń jego był już zgniły
— Tak mi go będzie brak! — zawołała Ania ze smutkiem. — Facjatka wydaje mi się bez tej jabłonki nie tym
Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/275
Ta strona została uwierzytelniona.