Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niewątpliwie! — zgodziła się Filipa. — Piszę do nich co tydzień i opowiadam im wszystko o swoich tutejszych młodzieńcach. Jestem pewna, że ich to bawi. Ale istotnie, tego, który mi się najwięcej podoba, nie mogę zdobyć. Gilbert Blythe nie zwraca na mnie uwagi, co najwyżej patrzy na mnie jak na małego, ładnego kotka, którego chciałby pogłaskać. Powód tego znam aż nadto dobrze. Winna ci jestem zazdrość, Królowo Anno. Doprawdy, powinnam cię nienawidzieć, a tymczasem kocham cię szalenie i czuję się nieszczęśliwa, gdy cię nie mogę codzień widzieć. Jesteś tak różna od wszystkich innych dziewcząt, które kiedykolwiek znałam. Gdy spoglądasz na mnie, czuję, jakiem jestem niepozornem, małem, swawolnem zwierzątkiem, i pragnę się stać mądrzejsza i silniejsza. I skłania mię to do dobrych postanowień. Ale pierwszy ładny chłopiec, który staje na mojej drodze, wybija mi te wszystkie postanowienia z głowy. Czyż życie akademickie nie jest wspaniałe? I pomyśleć, że pierwszego dnia nienawidziłam go! Ale gdyby nie to, nigdybym nie zawarła z tobą znajomości. Aniu, mów mi, proszę cię, często, że mnie lubisz trochę. Tak pragnę to słyszeć!
— Lubię cię bardzo nawet i uważam cię za miłą, słodką, czarującą, aksamitną koteczkę bez pazurków, — zaśmiała się Ania. — Ale nie wiem, kiedy masz czas uczyć się.
Fila musiała znajdować na to czas, gdyż robiła w każdym przedmiocie doskonałe postępy. Nawet stary, mrukliwy profesor matematyki, który gardził koedukacyjnemi zakładami naukowemi i oponował zaciekle przeciwko przyjmowaniu dziewcząt do Redmondu, nie mógł jej zgnębić. Przodowała we wszystkich przedmiotach, z wyjątkiem języka angielskiego, w którym Ania Shirley pozo-