Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale kiedyś musi przyjść, — zadumała się Ania. — Życie wydaje mi się teraz niby puhar rozkoszy, podniesiony do moich warg. Ale w puharze tym musi być jakaś gorycz: jest ona w każdym kielichu. I ja będę musiała kiedyś zakosztować goryczy. Mam nadzieję, że będę dość silna i odważna, aby ją powitać, i mam nadzieję, że jeśli się to kiedy stanie, to nie z mojej własnej winy. Czy pamiętasz, co doktór Davis mówił ostatniej niedzieli — że te strapienia, które zsyła nam Bóg, muszą nam przynieść pociechę i siłę, podczas gdy te, które sami sobie gotujemy przez głupotę i złość, są najtrudniejsze do zniesienia. Ale nie mówmy o troskach, gdy popołudnie jest tak piękne. Jest ono stworzone dla radosnej rozkoszy życia!
— Gdyby to ode mnie zależało, usunąłbym z twego i życia wszystko, prócz szczęścia i radości Aniu, — rzekł Gilbert tonem, który oznaczał: „niebezpieczeństwo zbliża się“.
— W takim racie byłbyś bardzo niemądry, — odpowiedziała Ania szybko. — Jestem pewna, że życie ludzkie nie może być pełne i dojrzałe bez doświadczeń i trosk, chociaż przypuszczam, że zgadzamy się z tem wtedy tylko, gdy nam się dobrze wiedzie. Chodź, tamci doszli już do pawilonu i kiwają na nas.
Usiedli wszyscy w małym pawilonie, obserwując wspaniały jesienny zachód słońca.
— Wracając do domu, idźmy przez aleję Spofforda, — zaproponował Gilbert. — Obejrzymy sobie wszystkie te „piękne domy“, gdzie mieszkają bogacze. Aleja Spofforda jest najpiękniejszą ulicą w Kingsporcie. Kto nie jest miljonerem, nie może na niej budować.
— O, chodźcie, — zawołała Fila. — Jest tam cudowne miejsce, które chciałabym ci pokazać, Aniu. Ten domek nie został zbudowany przez miljonera. Jest to pierw-