Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/101

Ta strona została przepisana.

— Musicie same sobie radzić, póki nie wstanę, — gderała. — Dzięki Bogu, że Johna niema. Macie jeszcze duży zapas zimnego mięsa i chleba, a zupę same możecie sobie ugotować.
Dziewczęta wzięły się do gotowania zupy, ale rezultat nie był nadzwyczajny. Pierwszego dnia była za rzadka, a nazajutrz tak gęsta, że można ją było krajać nożem, przytem za każdym razem była przypalona.
— Nienawidzę zupy, — mówiła Flora ze złością. — Jak będę miała własne gospodarstwo, to nigdy nie będę gotować zupy.
— A co będą jadły twoje dzieci? — pytała Una. — Dzieci muszą jeść zupę, bo inaczej nie będą rosły. Wszyscy tak utrzymują.
— Muszą się obyć, albo przez całe życie będą małe, — odparła Flora krnąbrnie. — Zamieszaj tę zupę, Una, a ja tymczasem nakryję do stołu. Już w pół do dziesiątej. Spóźnimy się do szkoły niedzielnej.
— Nie widziałam, żeby ktoś szedł, — rzekła Una. — Widocznie wszyscy zaspali. Ludzie nie spieszą się jakoś do kościoła.
— Zawołaj Karolka, — rozkazała Flora.
Jak się okazało, Karolka bolało gardło, bo poprzedniego dnia zmókł w Dolinie Tęczy, zajęty poszukiwaniem chrabąszczy. Wrócił do domu z przemoczonemi nogami, w mokrem obuwiu przesiedział tak cały wieczór. Do śniadania nie miał apetytu, więc Flora kazała mu się zpowrotem położyć do łóżka. Rade nierade Flora i Una zjadły śniadanie same i poszły do szkoły niedzielnej. W sali nie za-