nie była przeszło dwa tygodnie. — Aleście nabroiły, — dodała.
— Co takiego? — zapytali wszyscy chórem, z wyjątkiem Władzia, który jak zwykle siedział w zamyśleniu.
— Mam na myśli Unę i Florę, — rzekła Mary. — Oszalałyście chyba. Doprawdy, do tego trzeba się urodzić i wychować na plebanji!
— Cośmy takiego zrobiły? — zapytała Flora nieśmiało.
— Jeszcze się pyta! Opowiadają straszne rzeczy. Ojciec będzie miał wstyd na całą parafję. Chyba nie będzie tu mógł dłużej pozostać! Wszyscy mają do niego urazę. Mogłybyście się wstydzić.
— Cośmy takiego zrobiły? — zapytała Una z rozpaczą. Flora milczała, obrzucając Mary niechętnem spojrzeniem.
— Jakie mi niewiniątka! — zaśmiała się Mary. — Wszyscy już o tem wiedzą.
— Ja nie wiem, — wtrącił Jim Blythe. — Nie doprowadzaj Uny do płaczu, Mary Vance. Powiedz, co masz na myśli.
— Oczywiście, że ty nic nie wiesz, bo dopiero wróciłeś do Glen, — zauważyła Mary nieco łagodniej. Jim potrafił wywrzeć na nią swój wpływ. — Ale wierzcie mi, że cała wieś o tem mówi.
— Ale o czem?
— Że Flora i Una nie poszły w niedzielę do szkoły, tylko sprzątały mieszkanie.
— Nieprawda, — zawołały Meredithówny w zgodnym namiętnym proteście.
Mary spojrzała na nie znacząco.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/108
Ta strona została przepisana.