Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/110

Ta strona została przepisana.

Una usiadła na trawie i wybuchnęła głośnym płaczem.
— Słuchajcie, — zawołał rezolutnie Jim. — To trzeba stanowczo wyjaśnić. Ktoś tutaj popełnił omyłkę. W niedzielę naprawdę była prześliczna pogoda, Floro. Jak mogłyście myśleć, że sobota, to właśnie niedziela?
— W czwartek wieczorem było zebranie kościelne, — zawołała płaczliwie Flora. — W piątek Adam wpadł do garnka z zupą i kot ciotki Marty o mało go nie zadusił. W sobotę Karolek znalazł w piwnicy węża i przyniósł go do jadalni, a w niedzielę strasznie lalo.
— Zebranie kościelne było w środę wieczorem, — rzekła Mary. — Ponieważ pan Baxter wyjeżdżał w czwartek, więc zebranie musiało się odbyć w środę. Pokręciłyście wszystkie dni, moje drogie i dlatego sprzątałyście w niedzielę.
Nagle Flora wybuchnęła głośnym śmiechem.
— Wiesz, że masz rację. A to świetna historja!
— Dla twego ojca nie będzie to takie wesołe, — rzekła Mary z przekąsem.
— Przecież wreszcie wszyscy się dowiedzą, że to była tylko omyłka, — rzekła Flora z uśmiechem lekkomyślności. — Ludziom się jakoś wytłumaczy.
— Nie wiem, czy to się wam uda, — zauważyła Mary. — Ja lepiej znam ludzi, niż wy. Nie wszyscy uwierzą, żeście się tylko pomyliły.
— Uwierzą, jak im powiemy szczerze, — upierała się Flora.
— Nie zdołacie wszystkim tego wytłumaczyć, —