Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/112

Ta strona została przepisana.

skwerach biją kryształowe fontanny i wszędzie rosną kwiaty niebiańskie.
— Fantazja! — wyszeptała Mary. — Widziałam główną ulicę w Charlottetown, jest naprawdę wspaniała, ale przecież takiej na pewno w niebie niema. To wszystko ślicznie brzmi, co ty mówisz, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
— Och, jakżeby to zabawnie było, gdyby aniołowie tu kiedyś zeszli do nas i o wszystkich tych cudach opowiedzieli, — zawołała swobodnie Flora.
— Niebo jest jednym wielkim cudem, — oświadczyła Di.
— W Biblji wcale o tem niema mowy, — zawołała Mary, która ostatnio co niedzielę czytała Biblję pod okiem panny Kornelji i uważała się już za prawdziwy autorytet pod tym względem.
— Mama twierdzi, że język biblijny jest symboliczny, — zauważyła Nan.
— To znaczy, że nie jest prawdziwy? — podchwyciła Mary.
— Nie, niezupełnie, ale wątpię, czy w niebie jest tak, jak sobie wyobrażacie.
— chciałabym, żeby tam było tak, jak tutaj w Dolinie Tęczy, — rzekła Mary, — żeby można się było tak wesoło bawić i śmiać tak głośno. Zupełnie mi to wystarczy. Niestety, do nieba można dopiero pójść po śmierci, więc poco się mamy teraz głowić, jak tam jest naprawdę? O, Jim już wraca z nałapanemi pstrągami, dzisiaj ja obiecałam je usmażyć.
— Właściwie my powinniśmy najwięcej wiedzieć o niebie, więcej od Władzia, bo jesteśmy