trochę moje obowiązki, lecz pani nie ma prawa mi o nich przypominać. Żegnam panią.
Pani Davis nie znalazła już słowa odpowiedzi, lecz pośpiesznie zabierała się do wyjścia. Gdy przechodziła obok pastora wskoczyła jej pod nogi wielka, spasiona ropucha, którą Karolek w tajemnicy ukrył pod kanapą. Pani Davis wydala okrzyk przestrachu i chcąc ominąć ropuchę, utraciła nagle równowagę i upuściła parasol. Nie przewróciła się zupełnie, lecz potknęła o dywan i z dreszczem oburzenia skierowała się ku drzwiom, obrzucając pastora swym złośliwym wzrokiem. Pan Meredith nie zauważył ropuchy i będąc pewny, że gość uległ nagle jakiemuś atakowi apoplektycznemu, skoczył na pomoc. Lecz pani Davis odzyskała już równowagę i odsunęła go od siebie niechętnym ruchem ręki.
— Proszę mnie nie dotykać, — zawołała podniesionym głosem. — To też sprawka pańskich dzieci. Ten dom nie jest odpowiedniem miejscem dla przyzwoitej kobiety. Proszę mi podać parasol i pozwolić stąd wyjść. Nigdy już noga moja nie przestąpi pańskich progów, ani też progu kościoła.
Pan Meredith z uśmiechem podniósł parasolkę i z uśmiechem podał ją właścicielce. Nie oglądając się, pani Davis wymaszerowała z pokoju. Jerry i Karolek znudzeni już długiem zjeżdżaniem po poręczy, siedzieli teraz na balustradzie werandy w towarzystwie Flory. Właśnie w chwili, gdy pani Davis wychodziła, śpiewali pełnemi głosami ulubioną swoją pieśń, którą pani Davis również przyjęła do siebie. Zatrzymała się i pogroziła im parasolem.
Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/139
Ta strona została przepisana.