Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/140

Ta strona została przepisana.

— Wasz ojciec jest idjotą, — zawołała, — a wy, wszyscy troje powinniście codziennie dostawać baty!
— Nieprawda! — zawołała Flora.
— Nieprawda! — krzyczeli chłopcy, lecz pani Davis już zniknęła za bramą.
— Boże, ona zwarjowała, — rzekł Jerry — I właściwie dlaczego my mamy dostawać codziennie baty?
John Meredith przez chwilę spacerował po salonie, poczem wrócił do swego gabinetu i usiadł przy biurku. Nie powrócił jednak do czytania niemieckiej teologji. Był zbytnio zaabsorbowany inną myślą. Słowa pani Davis zbudziły go z uśpienia. Czy istotnie był tak nieobowiązkowym ojcem? Czy zarzuty tej kobiety były słuszne? Czy istotnie zaniedbywał swe biedne dzieci, dla których był jedynym opiekunem? Czy istotnie ludzie tak ganili jego postępowanie, jak o tem mówiła pani Davis? Widocznie tak było, skoro pani Davis postanowiła zaadoptować Unę i była pewna, że on się na to zgodzi. A jeżeliby się nawet zgodził, to cóż wtedy?
John Meredith począł znowu spacerować po swym brudnym, zakurzonym pokoju. Co miał począć? Kocha swoje dzieci, jak tylko ojciec mógł je kochać i był pewny, że i one go darzyły prawdziwą, serdeczną miłością. Ale czy miał możność czulej się niemi opiekować? Znał najlepiej swoją słabość i roztargnienie. Niezbędna była obecność jakiejś dobrej niewiasty, która potrafiłaby wejrzeć we wszystko. Ale jak to załatwić? Mógł wprawdzie wziąć odpowiedzialną gospodynię, lecz to musiałoby