Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/142

Ta strona została przepisana.

ły ojca i kochały się wzajemnie między sobą. A jednak pani Davis wspominała o litości parafjan.
Gdy pan Meredith wychodził z bramy, ujrzał na drodze powozik państwa Blythe, jadący w stronę Lowbridge. Twarz pastora spochmurniała. Pani Blythe wyjeżdżała z domu, więc nie miał poco chodzić na Złoty Brzeg. A towarzystwo ludzi było mu dzisiaj bardziej potrzebne, niż kiedykolwiek. Gdy patrzył tak beznadziejnym wzrokiem wokoło, nagle blask zachodzącego słońca odbił się w jednem z okien starego domostwa Westów, wzniesionego na wzgórku. Blask ten zapalił się w duszy pastora iskierką nadziei. Przypomniał sobie nagle Rozalję i Helenę West. Pomyślał, że dobrze byłoby teraz pogawędzić z Heleną, przyjemnie byłoby ujrzeć Rozalję, jej słodki uśmiech i przepastne błękitne oczy Tęsknił za czyjemś współczuciem. Dlaczego nie miałby złożyć wizyty? Przypomniał sobie, że Helena zapraszała go serdecznie, a przytem powinien był odnieść książkę Rozalji, o której zupełnie zapomniał. Był głęboko przekonany, że w bibljotece jego nagromadziło się dużo książek, a on już przecież nie pamiętał od kogo je pożyczył. Musiał bezwarunkowo tę sprawę uporządkować. Wrócił do swego gabinetu, odnalazł książkę i wolnym krokiem skierował się w stronę Doliny Tęczy.