Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/153

Ta strona została przepisana.

zwiskami, lecz Władzio nie mógł, poprostu nie umiał. Nie umiał nigdy wypowiadać wulgarnych słów, do których Dan Reese był przyzwyczajony. Na pięści również walczyć nie potrafił. Nie lubił tego sposobu. Była to metoda ordynarna i bolesna, a co najważniejsze — brzydka. Pod tym względem nigdy nie rozumiał Jima. Ale w tej chwili chciałby nauczyć Dana Reese. Było mu ogromnie przykro, że Flora Meredith została obrażona w jego obecności i że nie starał się nawet ukarać napastnika. Czuł, że ona nim pogardza. Od chwili kiedy Dan obrzucił ją przezwiskami, nie odezwała się doń ani słowem. Był zadowolony, jak się wreszcie rozstali.
Flora również była zadowolona, lecz z całkiem innych powodów. Chciała być teraz sama, bo coraz bardziej była zdenerwowana swem postanowieniem. Pierwszy impuls ostygł, szczególnie od chwili, gdy Dan ją obraził. Postanowiła dotrzeć do celu, lecz już ominął ją ten dawny entuzjazm. Szła do Normana Douglasa, chcąc go prosić, żeby wrócił do kościoła, a jednocześnie uczuwała przed nim dziwny lęk. To, co się zdawało takie łatwe w domu, teraz było szalenie trudne do pokonania. Dużo słyszała o Normanie Douglas i wiedziała, że nawet najsilniejsi chłopcy w szkole bali się go ogromnie. Może powie jej coś nieprzyjemnego, jak to często podobno czynił. Flora bardziej lękała się nieprzyjemnych słów, niż czynów. Ale wytrwać musi, Flora Meredith nie ulęknie się niczego. Jeżeli nie przekona Douglasa, to ojciec będzie musiał wyjechać z Glen.