Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/164

Ta strona została przepisana.

Tchórz, tchórz, tchórz
Stał się nagle Anioł Stróż“!

— Jesteś bezczelny! — zawołał Władzio w oburzeniu, a twarz mu jeszcze bardziej pobladła.
— Tak! Prawdziwy tchórz! — zawołał Dan znowu. — Twoja matka pisze bzdury, a Flora Meredith kocha kury! Kogucia matka! Tchórz, tchórz...
Dan nie dokończył, bo Władzio zerwał się na równe nogi i wymierzył mu silny policzek. Czyn ten przyjęty został głośnym śmiechem Flory i radosnem klaśnięciem w dłonie. Dan odskoczył, purpurowy z gniewu i chciał rzucić się na Władzia, lecz w tej samej chwili zadźwięczał dzwonek szkolny, a Dan wiedział dobrze, jaką karę wymierzał pan Hazard, gdy któryś z chłopców spóźnił się do klasy.
— Policzymy się, ty tchórzu, — pogroził tylko Władziowi.
— Kiedy tylko sobie życzysz — odparł Władek.
— Och, nie, nie, Władziu, — zaprotestowała Flora. — Nie walcz z nim. Ja nie zwracam uwagi na to, co on mówi.
— Obraził ciebie i obraził moją matkę, — rzekł Władzio z tym samym chłodnym spokojem. — Dziś wieczorem po szkole, Dan.
— Muszę dzisiaj pójść do domu, bo ojciec mi kazał, — odparł Dan obojętnie. — Ale jutro wieczorem mogę.
— Doskonale, jutro wieczorem tutaj, — zgodził się Władzio.