Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/17

Ta strona została skorygowana.

na pewno nie zostałby naszym proboszczem, bo wdowiec dla parafji jest jeszcze gorszy, niż kawaler. Słyszeliśmy, jak mówił o swych dzieciach, byliśmy pewni, że ma również i żonę. Dopiero po przyjeździe okazało się, że jest z nimi tylko stara ciotka Marta, jak ją nazywają. Podobno jest kuzynką matki pastora i zajmuje się jego dziećmi. Mając już lat siedemdziesiąt pięć, trochę niedowidzi i głucha jest, jak pień.
— A przytem strasznie nędzna z niej gospodyni, pani doktorowo.
— Najgorsza, jaką sobie można wyobrazić na plebanji — wtrąciła z goryczą panna Kornelja. — Pastor nie chce przyjąć nikogo do domu, bo twierdzi, że uraziłoby to ciotkę Martę. Wierzaj mi, Aniu, stan naszej plebanji jest tragiczny. Wszystko pokryte grubą warstwą kurzu, a myśmy sobie nowego pastora tak pięknie wyobrażali.
— Więc ma czworo dzieci? — zapytała Ania, przejęta macierzyńskiem uczuciem.
— Tak, jedno niewiele większe od drugiego. Najstarszy jest Jerzy, ma dwanaście lat i w domu nazywają go Jerry. Całkiem rozsądny chłopak. Flora ma lat jedenaście, straszny z niej urwis, ale przyznać trzeba, że śliczna, jak obrazek.
— Ma twarz anioła, lecz psoci gdzie tylko może, pani doktorowo, — oburzała się Zuzanna. — Któregoś wieczora byłam na plebanji z panią Jamesową Millison. Przyniosła pastorowi mendel jajek i bańkę mleka. Flora przyjęła to od niej i miała zanieść jajka do piwnicy. Na ostatnim stopniu schodów potknęła się i wysypała wszystko na ziemię.