Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/189

Ta strona została przepisana.

się nazywa i za każdym razem biegł do mnie, gdy go wołałam. To był bardzo inteligentny kogut. Ciotka Marta nie miała prawa go zabić. On należał do mnie. Nie miała racji, prawda, Miss West?
— Oczywiście, — odparła z przekonaniem Rozalja. — Bezwarunkowo nie miała racji. Pamiętam, że jak byłam małą dziewczynka, również miałam taką ukochaną kurę. Była bardzo ładna, a piórka jej połyskiwały w słońcu, jak złoto. Bardzo ją kochałam. Niktby nie odważył się jej zabić i sama potem zdechła ze starości. Matka moja nie tknęłaby jej, bo wiedziała, że ją bardzo kocham.
— Gdyby moja mama żyła, na pewno by nie pozwoliła zarżnąć Adama, — rzekła Flora. — Ojciec też by się gniewał, gdyby był w domu. Na pewno nie pozwoliłby prawda, Miss West?
— Jestem pewna, — odparła Rozalja. Policzki jej spłonęły delikatnym rumieńcem, lecz Flora tego nie zauważyła.
— Czy bardzo brzydko było z mojej strony, że nie powiedziałam panu Perry o tem, że mu się surdut palił? — zapytała niespokojnie.
— O, bardzo brzydko, — odparła Rozalja, patrząc na nią figlarnie. — Ale jabym tak samo uczyniła i wątpię, czy miałabym z tego powodu później wyrzuty sumienia.
— Una twierdzi, że powinnam go była ostrzec, bo to przecież ksiądz.
— Kochanie, jeżeli ksiądz nie jest gentlemanem, nie mamy żadnego obowiązku otaczać go szacunkiem. Ja tam byłabym również zadowolona, gdybym mogła zobaczyć przypalony surdut pana