błyszczących oczu spojrzały w jego stronę. Długie loki Flory powiewały na wietrze, a jej wesoły śmiech dźwięczał w czystem wieczornem powietrzu. John Meredith przez chwilę spoglądał za córką z czułością. Był zadowolony, że jego dzieci zyskały przyjaciół w młodych Blythe‘ach, radował się, że opiekowała się niemi tak zacna kobieta, jaką była doktorowa. Lecz dzieciom potrzeba było czegoś więcej, a miałyby to wszystko, gdyby Rozalja West zamieszkała na plebanji.
Zazwyczaj sobotnie wieczory poświęcał pastor przygotowaniu niedzielnego kazania, lecz dzisiaj chciał skorzystać z nieobecności Heleny West i złożyć wizytę jej siostrze. Tylko raz jeden był sam na sam z Rozalją, bo potem Helena zawsze im towarzyszyła.
Właściwie nie przeszkadzała mu wcale. Polubił ją bardzo i zaprzyjaźnili się ogromnie. Helena posiadała prawdziwie męski umysł i rozmowy z nią sprawiały pastorowi wielką satysfakcję. Interesowała się nawet polityką i światowemi wynalazkami. Nawet doktór Blythe nie wykazywał większej znajomości rzeczy pod tym względem.
Pan Meredith lubił sympatyczny, głęboki głos Heleny, lubił jej serdeczny śmiech i dobrze opowiadane anegdotki. Nigdy nie czyniła mu żadnych uwag na temat wychowania dzieci, jak to zwykły robić wszystkie niemal niewiasty w Glen, nigdy nie opowiadała mu plotek miejscowych, a jednak zawsze znajdowali jakiś ciekawy temat rozmowy. Była poważna, lecz jednocześnie nie zatraciła swej kobiecości. Pan Meredith, który nauczył się od
Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/193
Ta strona została przepisana.