Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/199

Ta strona została przepisana.

nego domu, do szarej pustki, do nierozwiązanych problemów, bo przed dziesięciu laty przysięgła Helenie, że nigdy nikogo nie zaślubi.
John Meredith nie odrazu wykorzystał okazję. Przeciwnie przez dwie godziny usiłował mówić o rzeczach potocznych. W pewnej chwili nawet panna West była pewna, że popełniła omyłkę, że obawy jej były płonne i śmieszne. Policzki jej przybladły, a oczy przygasły nagle. Widocznie John Meredith nie miał wcale zamiaru proponować jej małżeństwa.
Nagle, w pewnej chwili, całkiem nieoczekiwanie wstał z miejsca, przeszedł przez pokój i stanąwszy przy niej wyraził swą propozycję. W pokoju zaległa grobowa cisza. Nawet czarny kot przestał mruczeć. Rozalja słyszała bicie własnego serca i była pewna, że John Meredith również je słyszy.
Teraz ona powinna była dać odpowiedź łagodną, lecz krótką. Przygotowywała się do tego przez tyle długich dni i nagle głos zamarł w jej piersi. Nie znajdowała słów. Powinna była powiedzieć „nie“, a w żaden sposób nie mogła się na to zdobyć. Dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, że kocha Johna Mereditha. Myśl o utraceniu go przejmowała ją rozpaczą.
Ale musi przecież coś powiedzieć. Podniosła głowę i cichym głosem wyraziła prośbę, aby jej zostawił kilka dni do namysłu.
John Meredith był nieco zaskoczony. Nie był zarozumialcem, lecz był przygotowany na to, że Rozalja West odpowie mu odrazu „tak“. Był pewny,