Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/204

Ta strona została przepisana.

— Heleno, — Heleno...
— Słuchaj, — przerwała starsza siostra. — Nie wymogłam na tobie obietnicy. Sama mi ją dałaś.
— Wiem, wiem. Ale nie przypuszczałam, że kiedyś będzie mi ona przeszkodą do szczęścia.
— Sama obiecałaś, — ciągnęła Helena, niewzruszona. — Przyrzekłaś na Biblję, na prochy naszej matki. To było więcej niż przyrzeczenie, to była przysięga. A teraz chcesz ją złamać?
— Proszę tylko, żebyś mnie z niej zwolniła.
— Tego nie uczynię. Według mnie przysięga musi zostać przysięgą. Nie zwolnię cię. Złam przysięgę, ale bez mojej aprobaty.
— Jesteś strasznie twarda, Heleno.
— Twarda dla ciebie? A co ze mną? Czyś pomyślała kiedyś, co się stanie ze mną, jak ty odejdziesz? Nie zniosłabym samotności, oszalałabym, nie mogłabym żyć sama. Czyż byłam dla ciebie złą siostrą? Czyż nie spełniłam twoich życzeń?
— Tak, tak.
— I chcesz mnie opuścić dla tego człowieka, którego jeszcze przed rokiem nie znałaś?
— Ja go kocham, Heleno.
— Miłość! Mówisz, jak pensjonarka, a przecież jesteś już zupełnie dojrzałą kobietą. Bądź pewna, że on cię nie kocha. Potrzebna mu jest gospodyni i opiekunka dla dzieci. Ty go także nie kochasz. Chcesz być mężatką, należysz do tego typu słabych kobiet, które wstydzą się staropanieństwa. To wszystko, co ci mam do powiedzenia.
Rozalja zadrżała. Helena nie mogła, czy nie