Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/208

Ta strona została przepisana.

piona we własnych niewesołych myślach. Mary doszła do wniosku, że Flora jest stanowczo zbyt lekkomyślnem stworzeniem. Mary miała coś na sercu, co postanowiła powiedzieć przed wyruszeniem do domu. Pani Elliott przysłała ją na plebanję ze świeżemi jajkami i prosiła, aby zabawiła tam najwyżej pól godziny. Pół godziny już prawie mijało, więc Mary wyciągnęła nagle energicznie skurczone dotychczas nogi i rzekła nieoczekiwanie:
— Mniejsza o pogodę. Mam wam coś do powiedzenia. Powinniście sprawować się teraz lepiej, niż zeszłej wiosny. Chciałam wam dzisiaj coś zaproponować. Musicie wiedzieć, że ludzie jak najgorzej o was sądzą.
— Cośmy znowu takiego zrobili? — zawołała Flora ze zdziwieniem, cofając ramię z szyi Mary. Wargi Uny drżały, a w małej jej duszyczce zrodził się nagły niepokój. Mary była zawsze tak brutalnie szczera. Jerry z najobojętniejszą miną począł gwizdać głośno, chcąc pokazać Mary, że te wszystkie jej tyrady wcale go nie obchodzą. Przecież postępowanie dzieci z plebanji, to nie była jej sprawa. Jakiem prawem wtrącała się w ich życie?
— Coście teraz zrobili? To, co robicie ciągle, — odparła Mary. — Nim jeszcze zdołała przebrzmieć jedna historja, już rozpoczynacie drugą. Według mnie, nie macie zielonego pojęcia, jak dzieci z plebanji powinny się zachowywać.
— Może ty byś nas mogła oświecić, — rzekł Jerry z zabójczą ironją.
Ironja ta nie dotarła do świadomości Mary.
— Mogę wam tylko powiedzieć, co się stanie,