Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/21

Ta strona została przepisana.

lepiej czuje?“ Biedny Jerry chciał być uprzejmy, lecz Marsh wziął to za impertynencję i wpadł w złość. Właściwie nie wiadomo poco zjawił się w kościele metodystów. Te dzieci z plebanji same już nie wiedzą, co mają ze sobą zrobić.
— Myślę, że nie zdążyły jeszcze obrazić pani Aleksandrowej Davis z Portu, — uśmiechnęła się Zuzanna. — To bardzo wrażliwa kobieta, ale udaje wielką damę. Słyszałam, jak mówiła, że dzieci pastora nie mają ani odrobiny wychowania.
— Coraz bardziej upewniam się w mniemaniu, że Meredithowie należą do ludzi „znających Józefa“, — zadecydowała Ania.
— Właściwie tak, — przyznała panna Kornelja. — I to jeszcze bardziej utrudnia sytuację. W każdym razie, skoro już są u nas, powinniśmy się starać, aby ich za wszelką cenę odciągnąć od metodystów. Ale muszę już biec do domu. Marszałek tylko patrzeć jak wróci i z niecierpliwością będzie czekał na kolację. Jak każdy mężczyzna. Przykro mi, że nie widziałam dzieci. A gdzie doktór?
— Wyjechał do portu. Zaledwie od trzech dni jesteśmy w domu, a on nie ma ani chwili czasu, nawet na zjedzenie obiadu.
— Nic dziwnego. Od sześciu tygodni wszyscy chorzy z niecierpliwością oczekiwali jego powrotu i mieli zupełną słuszność. Lekarz portowy po poślubieniu córki pogrzebowego przedsiębiorcy z Lowbridge zupełnie stracił ich zaufanie. Sam sobie winien. Musisz przyjść, Aniu, z doktorem do nas i opo-