Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/217

Ta strona została przepisana.

— Pożycz nam koniecznie, — prosiła Flora, a gdy Jim odszedł, wszyscy przystali na jego pomysł. — Jeżeli coś zrobimy złego, postaramy się to naprawić, — rzekła Flora rezolutnie.
— Jim ma słuszność, — przyznał Jerry. — Klub ten będzie nas wychowywał. Za każde przewinienie członek klubu będzie ukarany.
— Ale jak?
— To się wymyśli. Zwoływać będziemy posiedzenia klubu co wieczór tu na cmentarzu i będziemy omawiać to, cośmy robili przez cały dzień, zastanawiając się, czy to było dobre, czy złe. Kto uczyni coś złego, będzie za to odpowiedzialnym i zostanie ukarany. Takie jest prawo. Wszyscy decydować będziemy o wymiarze kary, a ten, kto na nią zasłuży, musi ją znieść bez narzekań. Przytem to wszystko będzie ogromnie zabawne, — zakonkludował Jerry z uśmiechem.
— A co z temi bańkami mydlanemi? — zagadnęła Flora.
— Tamto stało się jeszcze przed zorganizowaniem klubu, — odparł Jerry pośpiesznie. — Kara obowiązuje od dzisiejszego wieczora.
— A co będzie, jeżeli się nie będziemy mogli zgodzić, co jest dobre, a co zasługuje na karę? Naprzykład dwoje z nas będzie myślało tak, a dwoje znów inaczej. W klubie powinno być pięciu członków.
— Wtedy poprosimy Jima Blythe, żeby nas rozsądził. To najrozumniejszy chłopiec w całem Glen St. Mary. Przypuszczam jednak, że nie będziemy chcieli rozgłaszać tego wszystkiego. Zachowa-