Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/219

Ta strona została przepisana.

— Nie wolno żartować, gdy starsi się modlą, nie wolno przychodzić na kościelne zebrania metodystów, — dorzuciła Flora.
— W tem jeszcze niema nic złego, jak się przychodzi do metodystów na kościelne zebranie, — zaprotestował Jerry.
— Pani Elliott twierdzi, że tego robić nie wolno. Powiada, że dzieci z plebanji powinny tylko zajmować się sprawami prezbiterjan.
— Ja tam nie mam zamiaru wyrzec się tej przyjemności, — zawołał Jerry. — Zebrania metodystów są o wiele ciekawsze od naszych.
— Bluźnisz, — zawołała Flora. — Teraz ty musisz ponieść karę.
— Niema mowy o karze, dopóki nie mamy wszystkiego czarno na bialem. Do tej pory zdążyliśmy tylko omówić wszystko, co się tyczy naszego klubu. Nie jest on jeszcze formalnie zorganizowany, dopóki to wszystko nie zostało napisane i podpisane przez członków. Tego wymaga prawo. Zresztą sama wiesz, że w tem niema nic złego, jak się idzie na zebranie kościelne.
— Ale karać należy nietylko za złe czyny, lecz i za takie, które sprawiają przykrość ojcu.
— To nikomu nie sprawia przykrości. Wiesz, że pani Elliott jest zwarjowana na punkcie metodystów. Nikt, oprócz niej nie zwraca na to uwagi. Zapytaj dla przekonania się Jima, albo panią Blythe. Już zgóry wiem, co odpowiedzą. Pójdę teraz po papier, przyniosę latarkę i wszyscy podpiszemy.
W kwadrans potem dokument został uroczyście podpisany na nagrobku Eljasza Pollocka, pośrodku