— Ojciec kazał mi przynieść wam śledzie, — odparła Lida. Drżała, kaszlała i rozcierała gole swe stopy. Lida w tej chwili nie myślała zupełnie o sobie, ani o swych zziębniętych nogach, nie liczyła również na współczucie. Unosiła nieco w górę nogi, aby uchronić je od mokrej trawy, rosnącej dookoła pomnika. Mimo to w duszach Flory i Uny zrodziła się nagle litość dla tej biednej dziewczyny. Była taka zziębnięta.
— Dlaczego jesteś boso w taki zimny wieczór? — zawołała Flora. — Przecież nogi ci chyba przemarzły.
— Prawie, — odparła Lida z dumą. — Nieprzyjemnie było iść taką zamarzniętą drogą.
— Dlaczego nie włożyłaś pończoch i trzewików? — zapytała Una.
— Bo nie mam. Miałam, ale się już zupełnie zniszczyły, — rzekła Lida obojętnie.
Florę na chwilę ogarnęło przerażenie. To przecież było okropne. Miała przed sobą dziewczynkę, sąsiadkę prawie, napół zmarzniętą, a wszystko dlatego, że to biedactwo nie miało pończoch i trzewików i mimo zimna musiało chodzić boso. Flora nie mogła otrząsnąć się z tej przykrej myśli. Nie zastanawiając się dłużej, energicznym ruchem poczęła zdejmować własne buciki i pończochy.
— Włóż je natychmiast, — rzekła, podając je zdziwionej Lidzie. — Tylko prędko. Gotowaś się zaziębić i umrzeć. Ja mam inne trzewiki. Włóż te natychmiast.
Lida odzyskała równowagę i z błyskiem radości w oczach spoglądała na nieoczekiwany po-
Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/224
Ta strona została przepisana.