Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/226

Ta strona została przepisana.

trzona na całe lato. Zupełnie zimno przyjęła dar Flory. W jej pojęciu mieszkańcy plebanji byli ludźmi bardzo bogatymi, więc dziewczęta musiały mieć mnóstwo pończoch i butów. Rozmyślając tak, Lida pobiegła w stronę wsi Glen i tam przez godzinę bawiła się z chłopcami przed sklepem pana Flagga, obrzucając się wraz z nimi wzajemnie błotem, dopóki na ulicy nie ukazała się pani Elliott w powrotnej drodze do domu.
— Nie wiem, czyś powinna była tak postąpić, Floro, — szepnęła Una w zamyśleniu po odejściu Lidy. — Będziesz teraz musiała nosić swoje najlepsze buty codziennie i oczywiście prędko je zniszczysz.
— Mniejsza o to, — zawołała Flora, przejęta jeszcze dobrym swym uczynkiem. — To nieładnie, żebym ja miała dwie pary butów wówczas, gdy ta biedna Lida Marsh nie ma ani jednej. Teraz obydwie mamy po parze. Pamiętasz chyba, Uno, jak ojciec w niedzielnem swem kazaniu powiedział, że szczęście nie leży w braniu, czy posiadaniu, tylko w dawaniu. To jest prawda. Czuję się teraz o wiele szczęśliwsza, niż kiedykolwiek byłam dotychczas. Pomyśl tylko o Lidzie, która wraca w tej chwili do domu i nogi jej już nie marzną.
— Wiesz, że nie masz drugich czarnych pończoch, — rzekła Una. — Tamta para, którą miałaś, była już tak podarta, że ciotka Marta obcięła pięty i używa je do czyszczenia pieca. Nie masz już innych pończoch, oprócz dwóch par kolorowych, których tak nie lubisz.
Dobry nastrój opuścił nagle Florę. Zadowo-