Marta taką długą suknię ci zrobiła. Będziesz miała na wyrost, a tak jej nienawidziłaś, jak włożyłaś ją po raz pierwszy.
— Ja tych pończoch nie włożę, — powtórzyła Flora. Zsunęła nogi z kamiennej płyty i zrezygnowana poczęła iść, brodząc po mokrej trawie i kierując się w stronę sterty śniegu. Zacisnąwszy wargi wspięła się na stertę i stanęła.
— Co ty robisz? — zawołała Una w przerażeniu. — Zaziębisz się i umrzesz, Floro.
— Właśnie o to mi idzie, — odparła Flora. — Chcę się zaziębić, żeby na jutro strasznie zachorować. Wtedy nie trzeba już będzie kłamać. Będę tu stała tak długo, dopóki zdołam wytrzymać.
— Ależ, Flora, ty naprawdę możesz umrzeć. Możesz się nabawić zapalenia płuc. Proszę cię, nie rób tego. Chodźmy do domu, może coś wymyślimy. O, idzie Jurek. Dzięki Bogu! Jerry każ Florce zejść z tego śniegu. Spójrz na jej nogi.
— Na miłość boską, Floro! co ty robisz? — zawołał Jurek. — Oszalałaś?
— Nie. Wynoś się stąd! — zawołała Flora.
— Czy to jest kara za coś? Jeżeli tak, to bardzo niesłuszna. Rozchorujesz się.
— Ja właśnie chcę się rozchorować. Nie myśl, że to kara. Odejdź stąd.
— Gdzie ona ma buty i pończochy? — zwrócił się Jurek do Uny.
— Oddała je Lidzie Marsh.
— Lidzie Marsh? Poco?
— Bo Lida nie miała bucików i marzły jej nogi. A teraz Flora chce zachorować, aby jutro
Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/229
Ta strona została przepisana.