Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/235

Ta strona została przepisana.

była myśleć. Przecież poto nasz klub został zorganizowany. Obiecaliśmy, że każdy czyn będzie uprzednio obmyślany. Zasłużyłaś na karę, Floro i to na surową karę. Przez cały tydzień będziesz przychodziła do szkoły w swoich kolorowych pończochach.
— Och, Jurku. Może wystarczy, jak przyjdę przez dwa dni? Ale nie cały tydzień!
— Tak, musisz je nosić cały tydzień, — rzekł Jurek nieugiętym tonem. — Jak się nie zgadzasz, to Jim Blythe to rozsądzi.
Flora wołałaby się raczej zapaść pod ziemię, niż pytać o to Jima Blythe. Zorjentowała się teraz, że przewinienie jej naprawdę było karygodne.
— Niech i tak będzie, — wyszeptała, pochylając głowę. — Przyjmuję karę.
— Czyn twój zostanie jednak czynem, — rzekł Jurek z powagą. — Niestety, ta kara nie pomoże ojcu. Ludzie stale będą mieli do niego pretensję. Nie możemy przecież wszystkim tego wyjaśniać.
Słowa te zapadły głęboko w duszyczkę Flory. Mogła znieść ze spokojem własną hańbę, ale hańba ojca sprawiała jej zbyt dotkliwy ból. Gdyby parafjanie znali całą prawdę, z pewnością nie mieliby do ojca urazy. Ale w jaki sposób wytłumaczyć to całej wsi? Flora wiedziała od Mary Vance, że na poprzednie jej wystąpienie patrzano ze zgrozą. Przez kilka dni Flora napróżno szukała rady. Wreszcie wpadła na pomysł i natychmiast wzięła się do czynu. Cały wieczór przepędziła na poddaszu z grubym zeszytem, w którym pisała coś z płonącemi policzkami i błyszczącemi oczami. Tak,