wodu musi cierpieć. Długo myślałam, jak tę sprawę załatwić, aż wreszcie postanowiłam napisać do „Journalu“. Za karę noszę moje wstrętne kolorowe pończochy i będę je nosiła przez cały tydzień, chociaż ojciec kupił mi śliczne dwie pary czarnych.
Jeszcze jedną rzecz pragnę wyjaśnić, nim zakończę ten list. Mary Vance opowiadała, że pan Edward Boyd posądza Leona Baxtera o kradzież kartofli z pola. Nikt z rodziny Baxterów tych kartofli nie tknął. Baxterowie są bardzo biedni, ale uczciwi. Myśmy te kartofle zabrali, to znaczy Jurek i ja, bo Uny wtedy z nami nie było. Nie myśleliśmy, że to jest kradzież. Chcieliśmy upiec sobie parę kartofli na ogniu w Dolinie Tęczy i zjeść je razem ze smażonym pstrągiem. Pole pana Boyda było najbliżej, więc postanowiliśmy wziąć kartofle. Władzio i Di Blythe‘owie pomogli nam je zjeść, lecz nie wiedzieli skąd kartofle pochodzą, więc właściwie w tej całej sprawie niema ich winy, tylko nasza. Bardzo nam przykro, że to się nazywa kradzież i na pewno zapłacimy panu Boydowi, jeżeli zechce poczekać, aż dorośniemy. Teraz nie mamy pieniędzy, bo zarobić nie potrafimy, a ojca prosić nie możemy, bo on i tak ma dużo zmartwień. Ale niech pan Boyd nie obwinia Baxterów, bo oni są zupełnie niewinni.
— Jak umrę, Zuzanno, zawsze będę wracała na ziemię, gdy złotogłowy rozkwitną w naszym ogrodzie, — mówiła Ania w zamyśleniu. — Nikt