Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/238

Ta strona została przepisana.

mnie widzieć nie będzie, choć będę tak blisko. Przyfrunę wieczorem lub o świcie, niby wietrzyk wiosenny, szemrzący w listkach drzew.
— Na pewno po śmierci nie będzie pani myślała o tak ziemskich rzeczach, jak złotogłowy, pani doktorowo, — uśmiechnęła się Zuzanna. — Ja tam nie wierzę w duchy widzialne, czy niewidzialne.
— Ach, Zuzanno, ja nie będę duchem! Ten wyraz tak okropnie brzmi. Będę tylko sobą. Przypłynę tutaj na skrzydłach wiatru i zajrzę do tych wszystkich zakątków, które kocham. Pamiętasz Zuzanno, jak się źle czułam, gdy musiałam opuścić nasz mały Wymarzony Domek? Myślałam, że nigdy nie zdołam pokochać Złotego Brzegu. A jednak pokochałam. Kocham każdą piędź ziemi, każdy kamień i każde drzewo.
— Ja także lubię to miejsce, — rzekła Zuzanna, która umarłaby chyba, gdyby miała się rozstać ze Złotym Brzegiem. — Ale nie powinniśmy zbyt wielkiem uczuciem otaczać ziemskich przedmiotów, pani doktorowo. Istnieją przecież takie żywioły, jak pożar i trzęsienie ziemi. Musimy być na wszystko przygotowani. Zagroda Toma Mc Allistera za przystanią spłonęła przed trzema dniami. Niektórzy mówią, że Tom McAllister sam podłożył ogień, aby mu wypłacili asekurację. Możliwe to i niemożliwe zarazem. Radziłabym jednak panu doktorowi zająć się uporządkowaniem naszych kominów. Trzeba być przezornym. O, pani marszałkowa Elliott idzie właśnie w naszą stronę, wygląda dzisiaj, jakby przynosiła nieoczekiwane nowiny.