Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/239

Ta strona została przepisana.

— Aniu, kochanie, czyś widziała dzisiejszy „Journal“?
Głos panny Kornelji drżał trochę z emocji, a trochę z pośpiechu, bo szła tak szybko, że chwilami traciła zupełnie oddech.
Ania pochyliła się nad pękiem złotogłowów, pragnąc ukryć uśmiech. Obydwoje z Gilbertem uśmieli się serdecznie na widok pierwszej stronicy dzisiejszego „Journalu“, lecz Ania wiedziała, że dla panny Kornelji było to tragedją i nie chciała ranić jej uczuć okazywaniem swej wesołości.
— Czyż to nie straszne? I jaka jest na to rada? — pytała panna Kornelja z rozpaczą.
Ania skierowała się w stronę werandy, gdzie Zuzanna siedziała wraz z Shirley‘em i Rillą, zajęta szydełkowaniem jakiejś robótki. Wczoraj dopiero skończyła drugą parę pończoch dla Flory, a dzisiaj rozpoczęła już coś nowego.
— Kornelja Elliott ma wrażenie, że cały świat do niej należy, pani doktorowo, — powiedziała niegdyś Zuzanna do Ani, — dlatego też każde zdarzenie tak ją przejmuje. Ja tam jestem obojętna i patrzę zimno na wszystko.
— Nie wiem, jaka jest na to rada, — rzekła Ania, podsuwając pannie Kornelji wygodny, miękki fotel. — Ale jak pan Vickers mógł taki list wydrukować?
— On wyjechał, moja Aniu, wyjechał na tydzień do Nowego Brunświgu. Młody Joe Vickers zastępuje go w redakcji. Pan Vickers nigdyby tego nie uczynił, lecz Joe nadewszystko uwielbia kawały. Masz słuszność, że nie widzisz na to żadnej ra-