Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/250

Ta strona została przepisana.

kich pokojach plebanji rozniosła się smakowita won rostbefu. Dzieci z rozpaczą wybiegły na cmentarz, gdzie już zapach pieczonego mięsa nie dochodził. Una jednak nie mogła oderwać wzroku od okna jadalni przez które widziała księdza z Lowbridge, zajadającego obiad z apetytem.
— Gdybym mogła dostać choć taki maciupeńki kawałek, — wzdychała.
— Przestań o tem myśleć, — zawołał Jerry. — Ciężko jest nie jeść, ale trzeba znieść karę. Ja zjadłbym w tej chwili wołu z kopytami, lecz muszę wytrwać. Myślmy lepiej o czemś innem.
Gdy nadeszła pora kolacji dzieci nie odczuwały już tak boleśnie głodu, jak podczas dnia.
— Widocznie już przywykliśmy, — rzekła Flora. — Czuję osłabienie, ale nie mogę powiedzieć, żebym była głodna.
— Głowa mi dziwnie cięży, — narzekała Una. — Wszystko mi się kręci przed oczami.
Mimo to jednak z wesołym uśmiechem Una poszła wraz z wszystkimi do kościoła. Gdyby pan Meredith nie był taki zagłębiony w swych rozmyślaniach, na pewno dostrzegłby w pierwszej ławce bladą twarzyczkę i błyszczące niezdrowo oczy. Lecz on nic nie zauważył, a kazanie jego było dzisiaj dłuższe nawet niż zazwyczaj. Gdy chór zaczął intonować hymn na cześć Wszechmocnego, Una Meredith zsunęła się z ławki i zemdlona padła na podłogę.
Pierwsza podbiegła do niej pani Abrahamowa Clow. Chwyciła wątle ciało dziewczynki w ramiona i przeniosła je do zakrystji. Pan Meredith za-